Dopełnić trzeba było zamrażarkę i lodówkę – co tak będzie chodzić na półdarmo – zasadniczo powietrza ani półek chłodzić nie trzeba, wręcz nie wolno. Jakoś tak po drodze z „City” do domu zahaczyłem o Sunny Bank, jakoś tak często haczę… Standardowe piekło z parkowaniem, w końcu lunchtime – jakimś cudem akurat jeden wyjeżdżał, więc z gracją kuli armatniej przyciąłem przez pół parkingu aby nikt inny mi się tam nie wcisnął – zdążyłem! Moje miejsce, moje!!! Nie oddam!!! (gollum, gollum,…)
Miałem zupki chińskie tylko kupić, ale jak już wlazłem między półki do tego azjatyckiego marketu nie mogłem sobie odmówić, musiałem – jakiś głos wewnętrzny mi podpowiadał „małżonka mówiłaaaa, że zakupy u chińczyyyykaa a a a zrobićć ć ć trzeba a a a a, huuhuuuuu” poddałem się… W koszyku wylądowały:
– koreańskie „zupki chińskie” – stara zasada, im mniej niekrzaczorów na opakowaniu tym lepsze. Jak po angielsku dokładnie opisane – unikać, bo będzie buba.
– chińskie dumplingsy – normalnie jak polskie pierożki smakują, mniam!
– chińskie pyzy dziane mięskiem do na parze podgrzania
– tajska pasta na laksę
– tajski sosik satay
– tajwański półdziobek w konserwie z pomidorkami (akwaryści – proszę nie rozpaczać, na Tajwanie go spożywają)
– przyprawa Maggi „made in china”
– japoński majonez – chyba jedyny dostępny w Australii, który smakuje jak prawdziwy, polski jajeczny. Te co zwykle na półkach w marketach leżą – jadą octem aż niemiło…
I jeszcze parę innych wynalazków. Tajskiego duriana śmierdziuszka (zdjęcie obok), o którym Magda na Careerbreak pisała nie brałem.
Wylazłem i zadowolony z siebie idę dalej, a tutaj ten głos wewnętrzny z wyrzutem znów nawija – rzeźnika miałeś nawiedzić, rzeźnika a nie popierdółki jakieś (tu głos rzucił obraźliwe słowo wobec mojej skromnej osoby więc nie zacytuję). Wlazłem do rzeźnika, a jakże, wlazłem… co nabyłem zdjęcia poniżej wam pokażą:
Jak kogoś ceny interesują to metki zostawiłem.
Tak tak, ja wiem – rybki to nie u rzeźnika tylko w rybowym się kupuje, ale sza, nikomu nie mówcie, ze tam też byłem…
Pstrąg właśnie na grillu w folii aluminiowej leniwie pyrkoli. Sosem żurawinowym napchałem jednego – zobaczymy co z tego wyjdzie 🙂
Pozdrawiam
Karol Nowak Australia
Majonez -proponuję Wam wykon majonezu:) jak w Oz macie dostępne:
– jaja,
– musztardę
– ocet,
– olej,
– cukier,
– sól,
– pieprz i mleko
to działacie:)
zatem do michy wrzucacie:
żółtko, szczyptę cukru. soli i troszke pieprzu +łyżeczka musztardy i 1/2 łyzeczki octu mikserem rozprowadzacie na jednolita masę,
następnie powoli jednocześnie miksując dolewacie oleju (malutkim strumieniem by się nie zważył).
Oleju dolewacie stopniowo do momentu aż uzyskacie wystarczająca ilość majonezu, by był bielszy dolewacie ciut mleka dla koloru:) i gestości.
Oczywiście do smaku przyprawiacie wg gustu ja wolę ostrzejszy więc ciut więcej daję soli, pieorzu i octu:). Czas robienia kole 5-7 min.:)
polecam – pychotka:)
Zaiste!
I tak Zapiec robi najlepszy mayo w Brissie 🙂
przylecimy zrobię to ocenicie:)
pozdrawiam:)
Czsekamy, czekamy!!!
Ha! Dzięki Ci za ten majonez! U nas już dawno wypadł z użycia, bo australijskie 'octowe’ wersje nie chciały do nas przemówić. Próbowaliśmy chyba każdego :).
A tu proszę – po prostu trzeba kupić japoński 🙂
Czasami dostaniesz te japońskie mayo w Colesie.
Plastikowa miękka buteleczka w kształcie łezki – później wrzucę fotę na fejsa.
Ale ta cena za żeberka to mnie normalnie powaliła na ziemię, czy wszędzie są takie ceny??
Zwykle drożej – chinol nie dość, ze dobry to jeszcze w miarę tani.
Hej, co to Bible Tripe ? Wygląda jak nasze flaczki przez obróbką zupną. No i oczywiście nabrałam ochoty na pstrąga :(.
Flaczki, flaczki- takie „nasze” flaczki.
Chinole czasami żołądek kroją na 2 różne typy flaczków – takie „z wstążkami” jak te na obrazku, i takie „sama skóra”.
Głodna się zrobiłam, idę mojego sharka od Azjaty na patelnię wrzucić