fbpx

Australia. Co mnie irytuje

Share the joy

Z serii „ludzie listy piszą”
Dostałem zapytanie od Karoliny:
„Witam, mam pytanie i prośbę zarazem, czy mógłby Pan kiedyś napisać post o relacjach międzysąsiedzkich, albo o rzeczach które najbardziej Państwa denerwują przeszkadzają czy dziwią; jakieś negatywy mieszkania tutaj?”
Śpieszę z odpowiedzią na forum, bo temat istotny dosyć.
Podzielę może na dwie sekcje – co mnie irytowało jak przyleciałem do Australii i co mnie irytuje dzisiaj.
Pierwsze dni w Australii to jakby zderzenie z innym światem:
– w sklepie się do Ciebie uśmiechają niezależnie od tego jak wyglądasz, (zamiast pogonić obdartusa)
– policjant na rogu grzecznie powie Ci jak dotrzeć dokądkolwiek zmierzasz, (zamiast spojrzeć gniewnym wzrokiem na kogoś, kto śmie zakłócać jego błogostan – aczkolwiek słyszałem, ze w tym temacie w kraju idzie na lepsze i policja ma coraz lepszą opinię)
– konduktor na stacji zanim odprawi pociąg pogada chwilę z babinką, którą właśnie na specjalnej platformie wyprowadził z wagonu, przez co pociąg jakąś minutę-pięć później ze stacji odjedzie (zamiast – właź kurna baranie do tego pociągu bo do szkoły / roboty się spieszę!!!)
– na drodze dwupasmowej wpuszczają każdego kto się nawinie, (zamiast – niech pier… bałwan się mi nie wpier… i klaksonem go po zderzaku)
– pytanie się przez wszystkich wokół „jak się masz” i o dziwo wysłuchiwanie narzekań  (zamiast – spier… – dupy nie zawracaj)
Ogólne rzecz biorąc mienie czas na wszystko, przez wszystkich, było cokolwiek deprymujące. W początkowym okresie życia w Australii, trzeba było wyluzować i przywyknąć. Potrwało trochę zanim człowiek zasymilował się z otoczeniem, frycowe zapłacił, ale chyba było warto. Nadal po tych wszystkich latach Polska zawziętość i nerwica czasami próbuje brać górę, ale człowiek zawsze tłumaczy sobie po Australijsku „easy man!!! you can do what you can, nothing more!” i jakoś tak para uchodzi – i nikt generalnie nie ma pretensji – nie potrafisz biedaku – to chyba trzeba cię nauczyć (a nie – gdzieś ty był jak Bóg rozum rozdawał debilu jeb…). Inny tryb rozumowania lokalnych i niejednokrotnie wrażenie, że odbiorca twojego słowotoku nie ma pojęcia o czym do niego mówisz (w Polsce proszę pana nie ma białych niedźwiedzi), lecz grzecznie przytakuje i kiwa głową z tzw zrozumieniem trochę irytuje, ale cóż – „get used to it…”. Bywa, że się zdarzy zobaczyć na samochodach naklejki typu „Fuck off! We are full!”, ale cóż „na całym świecie są faszyści, którzy nienawidzą… lalala, jestem wolny jak taczanka na stepie” – nie warto sobie nimi głowy zawracać. Wygląda na to, że potomkowie osadników z Brytyjskich więzień wypuszczonych na Australijską ziemię podczas kolonizacji nadal żyje w epoce swoich dziadków…
Na dzień dzisiejszy najbardziej mnie irytują prysznice w postaci kawałka rury wystającej ze ściany i dwa kurki (również wystające ze ściany), ustawienie których na pożądaną temparaturę wody wymaga cierpliwości. Domy zbudowane z zapałek i płyt gipsowych mnie stresują, ale udaję, że nie widzę i jakoś się żyje. W Brisbane latem ciemno się robi koło 7-mej wieczorem, co jest trochę niewygodne. Małżonkę Magpaje, co na stole na patio ozdoby pozostawiają (lokalne sroki o których pisałem wcześniej) denerwują okrutnie.
Sąsiedzi jak sasiedzi, jak wszędzie – jedni lepsi inni gorsi – z każdym można się jednakowoż dogadać jak człowiek otwarty na ludzi i inne kultury jest. Za jednym płotem mamy indiańców, za drugim holenderkę z cypryjczykiem, po drugiej stronie ulicy filipińca z australijką, obok nich niedawno się wprowadzili nowozelandczycy (kiwusy takzwane), za płotem na podwórku mamy ozików (ich córa zwykle wisi na płocie i zagląda co się u nas dzieje – standardowy Australijski obrazek – nie ma co się denerwować). Ze wszystkimi żyjemy w zgodzie i pokoju – ostanio byliśmy na urodzinach córy indiańców (turbany były), i u znajomych Rumunów na kurtuazyjnej wizycie.
Wkurza różnica 8-9 godzin względem Polski – tu noc – tam dzień – pogadać za jasną cholerę z ludźmi w kraju nie idzie. Człowiek wraca zorany z roboty to i ochoty na ciaprolenie z drugim końcem świata wieczorem nie ma, a tam ranek dopiero – sił pełni. Rano też cięzko, bo w kraju noc…
Wszechogarniająca tandeta w sklepach też irytuje – trzeba się trochę naszukać aby gatunkowe towary nabyć – aczkolwiek znaleźć można jak wie gdzie szukać!
No i co najbardziej irytuje – po angielsku trzeba się produkować – niestety po Polsku mówić nie chcą 😉
Pozdrawiam
Karol Nowak Australia

Australia. Co mnie irytuje

Share the joy

2 thoughts on “Australia. Co mnie irytuje

  • 19 kwietnia 2012 at 04:55
    Permalink

    Hej, zaintrygowało mnie wspomniane przez Ciebie „frycowe”. Podaj proszę przykłady na co na początku się nacięliście zanim „zbadaliście teren”? W każdym, obcym kraju człowiek musi na własnej skórze i kieszeni odczuć niewiedzę. Na co się przygotować i czego obawiać po przyjeździe do Australii?

    Reply
  • 19 kwietnia 2012 at 04:12
    Permalink

    Znam ten ból z rożnymi strefami czasowymi 😉 Mam rodzinę w kraju zza Wielkiej Wody i również są problemy z umówieniem się na konkretną godzinę, szczególnie, że mieszkają na zachodnim wybrzeżu. Co do uprzejmości: w Niemczech spotkałem się uprzejmością wobec Polaków, ale to chyba jedynie z faktu trudnych kontaktów historycznych.
    Pozdrowienia z coraz cieplejszej i wiosennej Polski.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *