+30, niedziela, słoneczko świeci, zniechęca do jakiegokolwiek intelektualnego wysiłku, nie dziwne, że niektórzy lokalni mają problemy z myśleniem – w tych okolicznościach przyrody („i ten, niepowtarzalnej – państwo pozwolą, ze skoczę po małżonkę”), książka w garści jakoś parzy… z niezrozumiałaego powodu nie jestem w stanie nic przyswoić, mózg nie działa. Polałem egzamin, wściekłość na cały świat i panią co muskuły ma w drugą stronę powoli uchodzi, jak powietrze z roweru potomka. Leżałbym tak w tym hamaku nic nie robiąc, ale sumienie gryzie – tak po polsku – tyle rzeczy do zrobienia a ty się opier… Jak student podczas sesji – wszystko aby się tylko nie uczyć, student nawet okna w akademiku umyje.
Trawa na podwórku okrutnie przerosła – od miesiąca nie kosiłem prawie. Nicto trzeba podnieść leniwe dupsko, sama się nie skosi. Tydzień czy dwa temu uczynny oliwkowy sąsiad skosił kawałek trawki przed naszym domem. Z frontu wyglądało dobrze/schludnie/ładnie/czysto to dałem sobie spokój z podwórkiem – tak po niemiecku (grunt, że z zewnątrz wygląda dobrze, w środku nieważne, w końcu i tak nikt nie widzi).
Zwykle to ja zielsko przed domem hare krishna koszę, wygląda jednakowoż, że przez moje opóźnione ruchy dałem mu szansę tamtym razem. Podjął wyzwanie i postanowił on chwycić za maszynę warczącą. Szkoda tylko, że rozpieprzył trawę skoszoną po okolicy zamiast pozbierać. Nie nie – nie koszę jego trawki bo lubię, tylko dlatego, że jak to zielsko mu już przekwitnie to później nasionka na mój fyrtel lecą i zamiast koszenia pielenie muszę urządzać… trawnika pielenie – w łeb bym się postukał gdyby mi parę lat temu ktoś powiedział, że trawnik będę pielił, rżałem jak kobyła na haju gdy oglądałem Asterixa w Bretanii, jak jeden z brytów niesforne ździebełko wyrywał, a teraz – już nie rżę…
Słońce świeci radośnie, a to podobno już jesień, common wombat się gapi swoim notty wzrokiem z kalendarza, w poniedziałek 12/3 Labour day w Victorii, tydzień temu 5/3 był w WA. Niby ten sam kraj a co stan to inaczej… Ja tam wolę Queensland – przynajmniej życie wolniej się jakoś tutaj toczy. Lokalni jęczą, że chcą do Europy, bo tam „tyle się dzieje” – z Bogiem im mówię, krzyżyk na drogę, ja tam wolę aby się działo to co ja chcę aby się działo (albo raczej nie działo), a nie robić to co inni wmuszają mi do działania, bo jak nie będę elementem tamtego dziania to sam przestanę działać, nie bardzo mnie kręci „walka z każdym dniem o przetrwanie” jak Gadowski śpiewał, zostanę w Oz…
Na urodziny potomka swojego oliwkowi nas zaprosili – córka im już rok kończy, nie mam pojęcia jakim cudem. Coś słusznego w tym jest jak mówią, iż upływający czas najlepiej poznać patrząc jak cudze dzieci rosną. Salę wynajęli, turbany też przyjadą.
Nic to – trawo drżyj – nadchodzę!!!
„I’m easy like sunday morning” – dziewczyny pojechały na imprezkę urodzinową do Czałczałów
Karol Nowak Australia
Nie masz sie co zamartwiać: nawet w Polsce (a przynajmniej na moim trawniku) raz na jakis czas trzeba też urzadzic pielenie mleczy, żeby się jeszcze więcej tego cholerstwa nie rozniosło jak zrobią sie z nich „dmuchawce”. Tak to już w zyciu bywa 😉 Ale i tak podziwiam, ja zapewne nie dałabym rady bawic się w ogrodniczkę i latać z kosiarką podczas waszego lata (pozdrawiam przypiekajace australijskie słoneczko 😀 )