Każdy naród ma swoje lokalne potrawy, którymi się szczyci. W Australi do takowych zaliczyłbym steka podanego na kilka sposobów (blue, rare, medium rare, well done, etc , etc…) – niestety zwykle niezależnie od zażyczonego stopnia dosmażenia podany zostanie przypalony kapeć, choć zdarzają się chlubne wyjątki. Na steku niestety moim zdaniem Australijska kuchnia się kończy… Gdzieniegdzie podają jeszcze kangura, ale to tak jak w Skandynawii renifer, przez lokalnych uważane jako potrawa dla turystów jest 😉
Jedną niewątpliwą zaletę kulinarną Australia jednakowoż posiada – Azjatycką zaletę.
„Tak na oko” połowa społeczeństwa jest pochodzenia azjatyckiego, a oni skubańcy zwykle mają pojęcie jak jedzonko dobre przygotować! Do wyboru są restauracje tajskie, chińskie, tajwańskie, wietnamskie, hongkongowskie, i inne krzaczorowe, bo trudno się w tych ich znakach rozeznać… Znamienitym jest fakt, że przeciętny Australijski rzeźnik zbeszcześci świniaka i pokroi go dosłownie na plasterki – polędwica, schab, boczek, kawałek słoniny, karkówka potrafią się znaleźć w jednym „kawałku mięsa” i nie jest to dla przeciętnego ozika niczym nadzwyczajnym. Chińczyk natomiast pokroi świniaka „po polsku”, jak należy – i chwała im za to, bo przynajmniej jest gdzie pójść nabyć mięsko. Na do widzewa zawsze „michao” zapodam u buczera i się oba cieszym – ja, że się nauczyłem słówka i pani za kasą, że się białas cieszy.
Małżonka zażyczyła sobie w niedzielę obiad na mieście, to i pojechalim na Sunny Bank, gdzie białego spotkać można głównie z połowicą jego oczu skośnych, jeśli się wżenił w rodzinę onej. Tym razem wybór padł na nowy przybytek „Taste Gallery” zwanym. Menu wielkości biblii tysiąclecia, co w popłoch mnie wprowadziło, bo jak więcej niż 2 dania do wyboru są to się stresuję, ale z pomocą połowicy mojej i potomka dalim radę!!!
Flaczki na ostro jako przystawkę zażyczyłem sobie (zdjęcie na górze samej) – pychotka, i tu się moja fantazja skończyła… Małżonka wybrała dla nas makaron, ale pan kelner powiedział, że się skończył i zamiast makaronu proponuje (nie pamiętam nazwy), więc my OK, no to przyniósł niemakaron co wygląda jak makaron… Prawdę mówiąc azjaci przygotowują makaronopodobne nitki z różnej mąki i ziaren i na wszystko mają inne nazwy – powoli zaczynam rozróżniać. Na pierwsze zażyczyliśmy sobie zupę – no i dostaliśmy – … pierożki.
Jak się to wszystko oryginalnie nazywa niestety nie wiem, bo krzakami na paragonie napisali… Ale pamiętam, że pysznie było! Jak ktoś zna krzaczory to poproszę o tłumaczenie w komentarzu. Całe szczęście menu było po angielsku.
Pozdrawiam
Karol Nowak
nie rozumiem Ciebie Nowak…przyjechales do Australi po co? zeby krytykowac ? w kazdym Twoim poscie jest sarkazm z nutka ironii ale to nie da Ci splendoru ……Australia do Ciebie sie nie przystosuje …zapamietaj …to Ty masz sie przystosowac …co do jedzenia …masz racje… jak sie jada w” spelunach „to niestety nie oczekuj dobrze wysmazonego steka …pozdrawiam Marianek
ps…na steku kuchnia Australijska sie nie konczy …
Hehe – dobre, dobre.
Mój ulubiony krytykant mojej krytyki 😉
Dziękuję i Pozdrawiam
Karol
ach zapomnialem ..Ty jestes taki polski endemit na kontynecie australijskim …moze to jest sposob na zaistnienie w tym kraju ????
ale we mnie masz kontre…nie we wszystkim oczywiscie 🙂
HEHEHEHE!! To przed wyjazdem do Australii wypadało by się krzaczastego nauczyć coby człek w gąszczu się nie zgubił. xD