Sobota, koło południa… Zostałem wygnany na szoping: „masz tu listę, jedź” rzecze żona. Jadę. Jako, że kryzys mamy w Australii oczywiście nie można znaleźć miejsca do zaparkowania na parkinkgu w centrum handlowym. Pojechałem na pięterko tam coś się zawsze znajdzie – ciepło, słoneczko czadu daje 😉 Zaparkowałem, polazłem do łulłorta (Woolwoorths) wziąłem wózek i jadę między tymi półkami…
Dygresja – kiedyś człowiek polazł do spożywczego, stanął przy ladzie, powiedział sym/anty(niepotrzebne wykreślić)patycznej pani sklepowej „dwa mleka, chleb, masło, makaron, woda mineralna, itd, itp”. Przyniosła, podała, nawet pomogła do torby załadować, skasowała i wydarła japę „NASTĘPNY!!!” – człowiek jakoś tak swojsko się czuł… A teraz, bez mapy to między półki nie wchodź bo się zgubisz ;(
Wracając do tematu – obijam się o tabuny matron i dzieciorów klikających coś w swoich iphonach, ipadach, icholerawieczymtamjeszcze próbując odnaleźć cotam sobie małżonka zażyczyła. Rybka tu jest, dobra, odkreślona, ląduje w wózku, co teraz – mleko? nie mleko to po drugiej stronie hali będzie, to chyba na końcu wezmę, co teraz? wiem! Masło – kur… nie ta alejka!!! zawracam, moment – lody miałem wziąść, to tutaj – tylko kurna jakie??? jakieś15 zamrażarek z lodami na środku wzdłuż alejki stoi, lezę i patrzę, te nie, te nie, jakieś małe na patyku miały być… ale skąd tu małe, wszystkie takie po 2-3 kilo pudełka! Trzeci raz zawracam. Nie ma, no kurcze nie ma!!! Biorę takie pudło 2kg z zawartością biało/brązowo/różową. Obracam się patrzę, a tam kolejnie 14 szaf z lodami stoi… no to znów łaże w te i we wte. Coś jest na patyku – Magnum – będzie OK – myślę. wrzucam do kosza, jadę dalej. Husteczki higieniczne, soczek żurawinowy (antyoxydanty w modzie) karton pepsi, woda mineralna, kurna- gdzie to mleko!!! Jest – ląduje w koszu. Po drodze jakiś kurczak „free range” do kosza się zaplątał. Nadmierna ilość osobników pałętających się między półkami wzorem świętych krów powoli doprowadza mnie do deliaktnie rzecz ujmując – stanu podirytowania, udaję się w kierunku kas w liczbie sztuk 16, wszystkie obsadzone, nigdzie więcej jak 2 osoby w kolejce, wypatrzyłem jedną, przy której klientów brak, podjeżdżam wypakowywuję towar na taśmę, a chłopaczek do mnie „hał is jur dej biing? Anything ekscajting tudej?”. „noł, nothink jet” grzecznie odpowiadam, (pakuj kurna łosiu myślę, bo żona na lody czeka!!!) on dalej rozmowę ciągnie, kasuje, w torby ładuje, ja torby wciskam do wózka, w końcu płacę i wyjeżdżam, sprawdzam jeszcze paragon – ok, wszystko jest. Po drodze na parking jeszcze gdzieś tam zaglądam, w końcu ładuję stuff do bagażnika i hajda do domu! Zajeżdżam wyciągam wszystko na stół w jadalni i narzekam – nic nie kupiłem a 126 dolarów poszło… Małżonka do mnie – „pokaż, eeee nie wygląda mi to na 126 dolarów…” a ja na to „masz tu paragon, sobie sprawdź”, no to sprawdza i się pyta „a gdzie chusteczki higieniczne, a gdzie to masło, i …”. Faktycznie – nie ma. Pierwsza myśl „kurna ktoś mi skubnął z kosza!!!”. Żona mówi – wyluzuj jedź z powrotem do sklepu może zostawiłeś jakąś torbę, zresztą złe lody wziąłeś, miały być jogurtowe na patyku – taka kolorowa paczka. No nic to – jade bez większej nadziei na sukces… Zajechałem, ide pod rzeczoną kasę, numer 12 jak się okazuje, patrzę a chłopaczka już nie ma – ktoś inny na kasie stoi. No to klops, myślę. Ale nic to, idę do informacji i mówię do babki „słuchaj jakąś godzinę temu robiłem tu zakupy…” a ona „co było w torbie, bo mam kilka” – zamurowało mnie, ale mówię nieśmiało „husteczki, sok z żurawiny…” wyciąga z pod lady – „to ta?” – pyta „tak, to ta!” radośnie odpowiadam, „ale tam jeszcze masełko było” – mówię. „faktycznie, musiałam wyciągnąć, aby się nie roztopiło. Nie pamiętam, które to było – idź na halę sobie weź i przyjdź z powrotem”. No to polazłem, po drodze wziąłem jeszcze te jogurtowe lody na patyku, ładnie za nie zapłaciłem pani przy wyjściu, podziękowałem grzecznie i oddaliłem się…
no właśnie – kiedy się dziwić przestanę, że tego typu zachowania są na porządku dziennym w tym kraju, a nie „ktoś podpier…”
Pozdrawiam
Karol Nowak
dorwałam cię!
Czytając ten wpis śmiałam się rozkosznie.
Mamy ciągle zakorzenione, że ktoś gwiznął, że jak zapomnimy ze sklepu zakupów, to przepadły, że cwaniaków nie brakuje.
Ale nie w Australii, także nie w Kandzie! No i dobra nasza, przyjemniej żyć w miejscu gdzie trochę uczciwości zostało, choć też i tutaj jej wciąż ubywa.
Życie osładzają jogurtowe lody, za którymi, podobnie jak twoja żonka, też przepadam.
Pozdrawiam serdecznie
Liliana
owocdecyzji.com
Liliana …bez urazy…kradną wszędzie… Antypody i Kanada nie są wyjątkiem przykro się czyta takie wpisy…mam wrażenie że te kraje to pępek świata…a Wy…szkoda gadać
ps.niedawno córce włamali się do auta i ukradli paszport…w Australii…
pozdrawiam Marianek
Oczywiście, że kradną wszędzie. Tyle, że w Australii zdarza się, że ukradną, w niektórych innych krajach wręcz na odwrót – zdarza się, że nie ukradną 😉 Ostatnio słyszałem w robocie historię z RPA – rękę Ci odrobią, żeby ukraść pierścionek… nie dziwota, że uciekają z tamtąd do Oz nagminnie.
Karol…wyjedź czasem… inaczej spojrzysz na tę konserwę…Ty i Tobie podobnym tego życzę /Ty słyszałeś …a ja wiem ….taka różnica…pozdrawiam /bez urazy /:)
Tak, Australia to jest piękny kraj.