Sobota. Australijskie lato idzie ku końcowi, trzeba ruszyć tłustą dupę i wyleźć gdzieś z domu na zieloną trawkę, tym bardziej, że laski zajęły się sobą (ta większa i ta mniejsza).
Kije nabyte w komisie wrzuciłem na pakę, Adama zabrałem i pojechaliśmy na golfa na Chambers Flat niedaleko Brisbane. Pole wprawdzie do najłatwiejszych nie należy, ale kto by się tym przejmował… Wzięliśmy carta (taki elektryczny „samochodzik golfowy” – coś jak melex, nazywają to również tutaj boogie), bo komu by się chciało łazić w taki dzień, i poszliśmy kopać dołki machając kijem wokół piłeczki, bo przecież w piłeczkę wcelować to nie sztuka! Dobrze, że dali wiaderko z piaskiem aby dziury w trawie połatać. Kwestia wcelowania do dziurki (tej na końcu – pod chorągiewką) to jeszcze inna historia…
Na dzień dobry złapaliśmy małego „zonga”, bo chyba kije dla leworęcznych kupiłem ostatnio… Kto by się tym przejmował, oby tylko takie problemy człowiek w życiu miał, daliśmy sobie jakoś radę 😉 Co więcej całe pole dla nas – nikogo więcej nie było, więc również i presji nie ma, bo nikt w kolejce do dziurki nie czeka.
Jakieś 3 godziny później po 9 dziurkach wynik 5:4 dla Adama (chyba), 5 piłek utopionych w stawach na polu, jedna wysłana w kosmos nad domami obok pola (akurat tam była dziura w siatce zabezpieczającej), oraz jedna kaczka zaliczona – wlazła w tor piłeczki to i po łapach dostała… Kibiców było 5-ciu – jakich film poniższy Wam opowie.
Pozdrawiam
Karol Nowak
A duzo tego bierzesz? 😀 😉
Pozytywnie 🙂
ZŁOŚLIWIEC !!! 😉