No i masz Ci Panie los… Każdy by chciał – 3 miliardy azjatów by chciały, a najlepiej to jeszcze im zapłacić za przelot, mieszkanie i znaleźć pracę…
Na litość boską – czasy rozkładania czerwonych dywanów przed tymi co zdecydowali się na emigrację na koniec świata do Australii minęły jakieś 30 lat temu. W tej chwili uzyskanie wizy, która będzie upoważniała do pobytu na stałe to niemały problem. Są ścieżki wydeptane, bardzo często przez gąszcz przepisów, do statusu rezydenta, ale wszystko zależy od tego co delikwent sobą reprezentuje w temacie doświadczenia zawodowego.
Muszę wyjaśnić jeszcze raz, a dobitnie.
Każda osoba, nie będąca obywatelem Australii lub nie posiadająca statusu „permanent resident” (stały mieszkaniec) musi mieć przyznaną przez urząd imigracji Australii odpowiednią wizę upoważniającą do przebywania legalnie na terenie Australii.
Kiedyś za wizę służyła wklejka do paszportu – obecnie najczęściej jest to po prostu potwierdzenie, że „wiza została przyznana”, a informacja o paszporcie przyznanego figuruje w systemie komputerowym urzędu imigracji.
W zależności od tego jaki mamy powód przylotu do Australii należy wnioskować o odpowiednią wizę. Rodzajów, podrodzajów i wariacji wiz jest chyba kilkaset – jak to znajoma agentka mówi „prawie każdemu można załatwić wizę, wszystko zależy od stopnia zaangażowania agenta i zasobności portfela wnioskującego” i nie miała tu na myśli jej wynagrodzenia. Są wizy turystyczne, są wizy studenckie, są biznesowe, są sponsorskie, dla uchodźców, członków rodzin itd, itp… Wizy ważne są od 1 dnia do 4 lat, czas oczekiwania na rozpatrzenie wniosku – od kilku minut do 3 lat, i nie ma gwarancji, że wniosek będzie rozpatrzony pozytywnie. Ustawowo prawo imigracyjne jest rewidowane i zmiany są wprowadzane co 3 miesiące. Co więcej ta sama wiza u dwóch różnych osób może mieć różne uwarunkowania – np: jeden będzie mógł pracować a drugi nie… Australijskie prawo wizowe (tak – to jest tutaj uważane za prawo) podobno w stopniu „zawiłości” ustępuje jedynie karnemu…
„ale, ale ale – ja wciąż nie rozumiem.. przecież w Angli jak tam mieszkała/em to w sumie też jakąś wizę mi dali, ale ona to była po coś zupełnie innego?!?” – tak zgadza się – tamta jest po coś zupełnie innego.
Panuje przekonanie, że po 2 (dwóch) latach studiów w Australii można uzyskać rezydenta. Kiedyś to mniej więcej tak działało, obecnie – jazda bez trzymanki. Poznałem kilka osób, które po 2 latach studiów musiały rozpocząć kolejne szkoły, „bo się przepisy zmieniły”. Nie straszę – uczulam.
Wciąż nie rozumiesz, nie kumasz, nie czaisz bazy, nie wiesz jak „tą” wizę uzyskać, potrzebujesz pomocy – wal jak w dym – coś poradzimy!
Umówmy się – dzięki tym wszystkim obostrzeniom stadard życia w Australii jest jaki jest i rokrocznie setki tysięcy ludzi stara się o „bilecik do raju” 😉
Aha – jeszcze jedno – IELTS was nie ominie – będziecie go musieli zdać jeśli chcecie zostać w Oz na stałe…
Pozdrawiam
Karol Nowak
Wizyta a szczegolnie mozliwosc zamieszkania na stale w Australii to jest najwieksza wygrana i marzenie ludzi nie z Polski (second class European country) ale z Anglii, Kanady i USA. W Anglii w kolejce na „permanent resident ” independent skills or family reunion visa stara sie rocznie okolo 2 milionow ludzi, Australia przyjmuje rocznie okolo 200 tysiecy. Wiem skonczylem tu prawo emigracyjne i pracowalem w systemie emigracji (moj prywatny biznes)
Tak wiec nikt nikogo nie zaprasza do przyjezdzania na koniec swiata i chodzenia do gory nogami (z naszej tu perspektywy jest akurat odwrotnie)
AU kompromituje się z tymi wizami dla obywateli UE. Nikt nie będzie się prosił żeby mieszkać na końcu świata zawieszony pomiędzy dwoma kulturami (europejską a USA).
Niech dalej biorą Azjatów i Afrykańczyków skoro wolą. Zobaczymy ile zostanie z obecnej Australii za 20-30 lat jak biali będą tam mniejszością.
Aha żeby było jasne byłem w AU ponad pół roku, mam studia, znam angielski mimo to wróciłem do Europy i mogę tu pracować legalnie bez żadnych pozwoleń i wiz w każdym kraju UE (a jest ich tu przynajmniej kilka zamożniejszych od AU).
A już wizy turystyczne to jakiś żart.
Pozdrawiam